Pierwszy kontakt z PLD był dość zabawny, bo zakończył sie wymazaniem całego dysku, ale byłem jeszcze wtedy na etapie Red Hata i jego klikalnego konfiguratora toteż tryb tekstowy (bo próbowałem instalować Ra 1.0) troszkę mnie oszołomił Nie muszę dodawać, że wtedy żadnymi kopiami zapasowymi również nie zawracałem sobie głowy. Taa, to było gdzieś około 2002 roku. Wtedy też w swojej nowej pracy wpadłem na Slackware i spędzałem z nim długie godziny. Cholernie mi się podobał (i nadal tak jest). Linux w swojej najwyższej higienicznej czystości, takim jakim go ojciec stworzył Jednak właśnie z powodu tych długich godzin spędzonych z maszyną (nie słyszałem jeszcze o czymś takim jak “swaret”) zacząłem się rozglądać za czymś innym (hej, nie patrzcie tak na mnie - dziewczyna zagroziła, że mnie porzuci ;)) Czymś co zabierałoby mi nieco mniej czasu (haha, dobre sobie, co ?). I tak znowu, w kolejnej pracy (no co, taka branża znowu spotkałem się z PLD. Początkowo trochę nieufnie mu się przyglądałem i poruszałem się po nim “z pewną taką nieśmiałością” jednak z czasem szło mi coraz lepiej. Na tyle lepiej, że postanowiłem sobie, na swoim służbowym lapie postawić Ac, którego jak wiemy jeszcze przecież nie ma (ale ma być To co mnie natychmiast zauroczyło to … brak instalatora. W czasach kiedy różne dystrybucje prześcigają się w coraz ładniejszych, klikalnych konfiguratorach (o coraz większych wymaganiach sprzętowych) PLD zdaje się podążać w przeciwnym kierunku. Spodobało mi się to. Jest to zresztą fantastyczny sposób instalacji w sytuacji kiedy na dysku masz już innego Linuksa - możesz instalować PLD nie przerywając pracy (tak, mojemu szefowi też to się spodobało
Instalowałem wg opisu Adama Gapińskiego http://adas.artikon.one.pl/PLD/Ac-Ra_2.txt , przy okazji wielkie dzięki za tak “łopatologiczny” opis Oczywiście to co jest w dokumentacji PLD też jest jasne i przejrzyste, polecam.
No i w ciągu mniej więcej 4 godzin miałem świeżutkie, wstępnie skonfigurowane PLD Ac. To co było w tym wszystkim najpiękniejsze to to, że cała instalka poszła przez sieć (no tak, stałe łącze w tej sytuacji niezbędne), a więc miałem najnowsze pakiety nie wymagające w tym momencie żadnych dodatkowych aktualizacji. Oczywiście przez te 4 godziny spokojnie pracowałem sobie w swoim “starym” Slacku. Czy PLD rzeczywiście zabiera mi mniej czasu ? Odpowiedź nie jest prosta i jednoznaczna, bo wiadomo, to zależy do czego to odniesiemy, ale ogólnie mogę powiedzieć, że TAK. Dzięki PLD mam więcej czasu dla siebie i swojej dziewczyny - cześć Kochanie ! Dlaczego ? To proste, w PLD, podobnie jak np. w Debianie (lub odwrotnie ;)) obowiązuje “system paczkowy” - może źle się wyraziłem: nie obowiązuje, ale po prostu DZIAŁA. Czyli zamiast wszystko kompilować z palca (jak to robiłem w Slacku, w erze “przedswaretowej” lub po prostu dlatego, że tak chciałem) mogę zdać się na specjalnie spreparowane dla PLD paczki rpm. I teraz zgadnijcie co zajmuje mniej czasu ? Dobra, ja też wiem, że danego demona najlepiej upichcić sobie w swoim komputerze samemu prosto ze źródła, może będzie ładniejszy, ale skoro ktoś już to zrobił przede mną, działa i jest bezpieczne - to dlaczego nie ? Zaoszczędzony w ten sposób czas mogę wykorzystać na coś innego. Np. na wyrobienie w sobie nawyku robienia kopii zapasowych Jasne, jak będe chciał to mogę sam sobie wszystko kompilować, proszę bardzo. Sytuacja jednak nieco się komplikuje kiedy zaczyna nam przybywać komputerów z pingwinem na pokładzie - jak to wszystko zgrabnie i szybko aktualizować ? Nie ma co gadać poldek rządzi, można niby przygotowywać kompilaty na jednej maszynie i potem dystrybuować je na resztę, ale to jednak trochę upierdliwe i niefajne. Póki co PLD jest dla mnie nr 1 i chciałbym żeby pozostało tak na dłużej.
No i jest polskie